23 maja 2021, 14:05
Każdy ma jakieś demony. Mam i ja. Nie potrafię się cieszyć tak naprawdę pełną piersią. Boję się, że jak pokaże, że jestem szczęśliwa to będzie mi to odebrane. Kieruję się zasadą "oczekuj dobrego przygotuj się na najgorsze". Tak, to nie jest ulubione powiedzenie Paradoksa. On bardzo chciałby zmienić moje myślenie. Twierdzi, że zawsze będzie przy mnie. I że się nie zmieni. Tylko, że ja nie martwię się o to, myślę, że co ma być to będzie. Na niektóre rzeczy nie mamy wpływu. Bardziej zastanawiam się nad sobą. O swoim podejściu. Bo ja przez całe życie staram się do niczego i nikogo nie przywiązywać. Bo wiem, że potem strata mniej boli. Gdy nie wiążesz się emocjonalnie, nie pokazujesz całego siebie. Jest, nie ma, idę dalej. Taką taktykę obrałam. Taką trochę bezduszną. Zimną. Nie zamierzam już nigdy czuć się tak, jak po stracie najbliższych. Oni też obiecywali. Będą zawsze. Będą pomagać, a potem ja im. Będą dzieci wychowywać, rozpieszczać, kochać. I nagle się zmówili i odeszli. Razem. Mnie zostawili. Ot, taki chichot losu. I wtedy stwierdziłam, że nie będę już nigdy nikomu ufać, niczego oczekiwać. Życie jest zbyt nieprzewidywalne. Możesz sobie dążyć, układać, a ono ma inne plany i nie patrzy na to co Ty chcesz.
Paradoks stara się jak może, jest niezłomny w tym co robi. Chce, żebym czuła się bezpiecznie. Pokazuje mi, jak bardzo jestem ważna. Ciągle mu powtarzam, że mam wrażenie, jakby to nie działo się naprawdę. Nie Nam. Komuś z jakiejś opowieści, która wzrusza i chwyta za serce. Unosi i uskrzydla.
Ostatnio dużo niespodziewanych śmierci. Koleżanka umarła, bo zaraziła się covidem. Młoda, uzdolniona, najlepsza na roku. Dobra praca, mąż, dwójka małych dzieci. I nagle, dwa tygodnie i wszystko się zmienia, pryska jak bańka mydlana. Druga, energiczna Pani prezes. W tym roku kończy 40 lat. Zmizerniała. Badania- rak z przerzutami. Smutne to. Człowiek dąży do czegoś, stara się, poświęca i nagle wyrok. Koniec. I nie ma nas. Ludzie idą dalej, życie się toczy swoim rytmem.
Mam nadzieję, że jednak istnieje coś poza tym życiem. Że się odradzamy i mamy szansę naprawić to, czego nie zdążyliśmy zrobić tu i teraz. I że zbłąkane dusze się w końcu odnajdą. Tak jak My.
Obiecaliśmy sobie, że za kilkadziesiąt lat spotkamy się na sopockim molo. Ja będę stała w białej sukience z niezapominajkami w dłoni, aparatem na szyi i długim warkoczem. Paradoks będzie w koszuli w czerwoną kratę, energicznie będzie zmierzał w moją stronę. Taki mamy plan. Chcemy żeby wypalił. I jak nie lubię niczego planować, tak tu tej myśli trzymam się i wierzę, że tak będzie...
Dziś byłam na spacerze. Myślami z nim. Wiem, że chciałby ze mną iść, cieszyć się pięknem otaczającego świata. I przede wszystkim bliskością. Zerwałam dmuchawca, zrobiłam zdjęcie. Z myślą o Nim. Ostatnio rozmawialiśmy, że chciałby moje zdjęcia w ramce, na ścianę. Widok, kwiat, nieważne, to ma być coś uchwycone moimi oczami. Zerknęłam na dmuchawca. Piękny w swej prostocie i jakże symboliczny. "Dmuchawiec to symbol wolności, nieograniczonych możliwości, ale też przemijania i śmiertelności. Dmuchawce są delikatne oraz ulotne i najmniejszy podmuch wiatru zaburza ich strukturę. Niegdyś wierzono, że dmuchawce pomagają odnaleźć prawdziwą miłość, a także wpływają na osiągnięcie harmonii"
Myślę, że to byłby dobry akcent jego ścian. Też uwielbiam, a skoro mi się podobają, jemu myślę też. Ta kruchość i ulotność i odradzanie. Życie jest właśnie takie. Mam nadzieję więc, że tak jak dmuchawce, odrodzimy się na nowo. Na jednej ścieżce, która złączy nasze losy ❤️